niedziela, 6 listopada 2011

Turn on the light

Ostatnimi czasy tak wiele się zmieniło. Nasze głowy i serca trochę też. To jak robienie porządków w pokoju: żyjesz wieki w bałaganie i zupełnie ci to zwisa, przyzwyczaiłaś się. Aż nadchodzi moment, kiedy nagle zaczyna ci to cholernie przeszkadzać, tak, że nie możesz już wytrzymać. I zaczynasz szaleńcze sprzątanie. To do kosza, to na półkę, to układamy w porządku alfabetycznym, a co z tym, może to zgarnąć do szuflady?
Tak samo zrobiłam ze sobą. Niektórych ludzi ze swojego życia wyrzuciłam do kosza, niektórych postawiłam na górną półkę, innych wrzuciłam gdzieś w półkę bo 'a co mi tam, niech będą', jednego zgarnęłam do szuflady, bo nie umiem go wyrzucić, a nie chcę jednocześnie go mieć w zasięgu wzroku.
Czuję się trochę, jakby wszystko skomplikowało się na moje własne życzenie. Myślałam, że brakuje mi tylko jednego. Dostałam to, i wcale mi się nie spodobało. Może nie jest mi to pisane? Może to niewłaściwa osoba? Nie wiem. Ale robiąc wszystko, żeby się jej pozbyć, wcale nie byłam szczególnie zadowolona.
Mam ochotę uciec, gdzieś daleko. Brakuje mi takich dni, które mogę przeleżeć w łóżku z laptopem na kolanach i nie przejmować się ludźmi ani obowiązkami, tylko pisać, pisać, pisać. Wali mnie opinia innych, po prostu kocham to robić, daje mi to cholerną satysfakcję i po prostu czuję to. Ten moment, kiedy życie wykreowanych przez mnie bohaterów staje się na tyle moim, że nie mogę przestać o nich myśleć, że odczuwam ich emocje, że wydarzenia wpływają na mój nastój.
Mając praktycznie zero pomysłów na siebie, mam tylko to jedno marzenie. Żeby chociaż raz mi wyszło w planach na przyszłość, tylko z tym. Tylko Kraków, dziennikarstwo. A w wolnych chwilach pisanie książki.
To wszystko, czego jako w innych kwestiach człowiek spełniony, pragnę. Na chwilę obecną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz