poniedziałek, 25 kwietnia 2011

On my way


Uwielbiam to uczucie, gdy po raz pierwszy słyszę jakąś piosenkę i od razu się w niej zakochuję.
Nie mam pojęcia, od czego to zależy i jakim cudem 30-sekundowy urywek może spowodować, że tak bardzo zaczyna podobać mi się jakiś kawałek, ale wiem, że tak właśnie stało się w sobotę. Siedziałam sobie z mrożoną kawą, skacząc po kanałach i gdzieś pomiędzy vh1, a e! moją uwagę przykuła piosenka lecąca na mtv dance, którego nigdy nie oglądam. Zostawiłam jednak i zaciekawiłam się: Plan B, artysta, którego niezbyt lubię (no dobra, ma jeden fajny kawałek) nagle wskoczył w klimaty electro, drum'n'bass? I to jeszcze tak genialnie brzmiące? Byłam zaskoczona, dopóki na pasku nie pojawiła się znajoma nazwa Chase & Status. Swoją drogą, ci kolesie są kapitalni! No ale, w każdym razie zagadka się wyjaśniła i od tego momentu nie potrafię się uwolnić od 'End Credits'. Nie dość, że warstwa muzyczna jest świetna, a głos Bena komponuje się z nią idealnie, to tekst jest równie genialny. Nic tylko zapętlić na odtwarzaczu, zamknąć oczy i słuchać, słuchać, słuchać... 
 Plus zastanawiam się, jak wiele na świecie jest piosenek, których nigdy nie słyszałam, a w których na pewno zakochałabym się od pierwszego usłyszenia. Masakra. 

No, tymczasem zaraz idę oglądać Titanica po raz setny w życiu. Nie wiem, co takiego tkwi w tym filmie, ale muszę obejrzeć go co najmniej raz w roku i płakać na 2 scenach: kiedy Jack i Rose stoją na dziobie statku (chociaż sama melodia My Heart Will Go On już wyciska łzy, nie wspominając o mojej reakcji, gdy nie daj Boże zobaczę teledysk w tv) i oczywiście, kiedy Jack tonie. Ach, zapomniałam o starszym małżeństwie leżącym razem na łóżku, czekającym w swoich ramionach na koniec. 
Może to żałosne, ale Titanic to Titanic i kurde, można na nim płakać nawet znając go na pamięć.

<3



poniedziałek, 18 kwietnia 2011

live loud love

“Anyone who understands how standing in a crowd of sweaty people, elbow to elbow, screaming along to the words embedded in your heart, can give you the most happiness ever needed. When you’re shoved against a sea of bodies and you don’t know what sweat actually belongs to you or your neighbour, you can barely breathe and in that moment, your favourite song starts playing and you forget about everything: all you’re concerned with is the melody, rhythm, and beat of the song. All you care about is singing your heart out and knowing it’s okay to love something maybe a little too much as long as it’s real to you.” -- Gerard Way
 
Tak bardzo nie mogę doczekać się tego lata, tych wszystkich koncertów, festiwali, nocy pod gołym niebem. Momentów, w którym nic się nie liczy, nic oprócz ciebie i ludzi na scenie, których tak uwielbiasz.
Kocham to.

 

wtorek, 12 kwietnia 2011

Remember me


Ponad roku potrzebowałam, aby powrócić do tego filmu, bo do dziś pamiętam, jak zakończenie wbiło mnie w fotel i jak wylewałam rzewne łzy, zupełnie nie przejmując się co sobie ludzie pomyślą.
W końcu jednak nie odważyłam się obejrzeć go od początku do końca. Ale zrobię to już niedługo.Bo może i Remember Me nie jest obrazem wybitnym, przełomowym, wiekopomnym etc etc., ale przedstawiona w nim historia naprawdę wydaje mi się warta poświęcenia na nią kolejnych 2 godzin mojego życia.
 No i ma genialny soundtrack, którego nie potrafiłam przestać słuchać jeszcze przez kilka tygodni po wyjściu z kina. 
Plus Robert Pattinson grający samego siebie, z butelką piwa w jednej i papierosem w drugiej ręce, w brudnych ciuchach i zagubiony w tym wielkim, niesprawiedliwym świecie.
I kilka mądrych kwestii, wymagających głębszego przemyślenia.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Passive me, aggressive you

Gdzieś pomiędzy pisaniem eseju na angielski, a ogarnianiem końcówek na łacinę przypomniało mi się, że już jakiś czas temu zajarana całkiem fajnym kawałkiem 'Punching in a dream' postanowiłam przesłuchać całej płyty Passive me, agggresive you nowozelandzkiego The Naked And Famous. Biedny album trochę przeleżał na wirtualnej półce mojej muzycznej biblioteczki, ale w końcu nadszedł ten dzień, kiedy zdmuchnęłam z niego warstewkę kurzu i wcisnęłam wielki przycisk play.

Trochę hipsterska okładka podpowiedziała mi jakiego gatunku mogę się spodziewać, jednak nie żałuję ani jednej z 50 minut tej bajkowej, ciepłej, electro-indie-popowej podróży.
Powiem więcej: The Naked And Famous naprawdę podbili moje serce swoim brzmieniem, które z pewnością trafi również do fanów Passion Pit czy MGMT. Podobają mi się niesamowicie ich melodie, świeżość, miłe skojarzenia, jakie przywodzą na myśl.
Kupili mnie zupełnie kawałkiem 'Girls Like You'. Ten wokal, ten beat. Perełka.

 
How would you cope it the world decided to
Make you suffer for all that you were?
How could you dance if no-one was watching
And you couldn't even care if they were?
What would you do if you couldn't even feel?
Not even pitiful pain
How would you deal if the indecisions
Eating away at the days?
 

A to mi mówi, że idzie lato. Summer festivals <3
 



wtorek, 5 kwietnia 2011

euphoria

Na to czekałam te wszystkie jesienne i zimowe miesiące, właśnie tego tak bardzo mi brakowało i za tym tęskniłam. Bo nic nie może się równać z euforią, jaką czuje się, kiedy twój ulubiony wykonawca pojawia się w kraju, i to jeszcze na letnim festiwalu, na którym w ubiegłym roku umarło się milion razy ze szczęścia.
Tak, tak, tak moje You Me At Six będzie na Coke, jak i również White Lies, The Kooks i Interpol.
Uwielbiam ten stan, tą odrobinę niedowierzania. Zważając na to, że prawdopodobnie czeka mnie jeszcze po drodze występ pana Skinnera, chyba muszę odszczekać moje słowa, jakoby ten rok był taki zły. No bo oczywistością jest, że nic nie pobije Muse, ale gdyby to tak zsumować, to może być naprawdę ekstremalnie blisko.
Nie mogę wciąż usiedzieć w miejscu na myśl o tych emocjach i festiwalowej atmosferze. Naprawdę, nie ma dla mnie niczego bardziej magicznego niż tonięcie w wielotysięcznym tłumie pod rozgwieżdżonym letnim niebem, kiedy na scenie stoi ukochany zespół, a jego muzyka wypełnia gorące powietrze i wibruje w całym ciele.
Nie, tego naprawdę nie da się opisać. To trzeba poczuć <3 Już za 136 dni ;D

Już nigdy nie powiem, że marzenia się nie spełniają, obiecuję.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Remember every promise

Pamięć. Śmieszna, wybiórcza rzecz, która zaciera najpiękniejsze wspomnienia, a najgorsze zostawia, by przypomnieć o nich w najbardziej nieodpowiednim momencie. Wystarczy jej jeden impuls: jakaś melodia, zapach, miejsce, napis i już pokazuje ci przed oczami tą przypisaną do niego chwilę. Pamięć obnaża każdą twoją słabość, pokazuje, że jedno głupie wspomnienie może zaowocować godzinami rozmyślań, nieprzespanych nocy i niepokojów.
I znowu to wróciło, wróciło chociaż byłam święcie przekonana, że to koniec. Nadszedł taki moment, w którym wyparłam z podświadomości brzmienie jego głosu i stwierdziłam, że to bardzo dobry znak. A teraz? Oddałabym wszystko, żeby jeszcze raz go usłyszeć. Powyższy obrazek mówi wszystko. Znowu przeglądając weheartit trafiłam na coś, co kazało mi się na moment zatrzymać i popaść w melancholijny nastrój na resztę wieczoru. Tylko jedna twarz staje mi przed oczami, gdy czytam "naprawdę go kochasz, nie?". Tylko on, od tylu lat. Tyle wspólnych chwil, wypowiedzianych przyrzeczeń, niedotrzymanych obietnic, wypłakanych łez, uśmiechów, planów, wspierania się, odnajdywania wspólnych ścieżek, głupich rozmów o niczym, poważnych decyzji i ukrytych między słowami uczuć.
Zapomniałam o tylu pięknych momentach: jak pachniało letnie powietrze o zachodzie słońca, jak kręciło się w głowie, gdy kopaliśmy przed sobą puszki piwa, jak wszystko wibrowało, gdy byłam jedną z 40 tysięcy osób bawiących się pod sceną na festiwalu, jak Tomek dzwonił w moje urodziny. No dobra, może nie zapomniałam tak do końca, ale wspomnienia są teraz tak niewyraźne i muszę coraz częściej odtwarzać to sobie w głowie, bo nie chcę pewnego dnia odkryć, że naprawdę nie ma po tym wszystkim żadnego śladu.
I to jest właśnie nieuczciwe. Bo są pewne kwestie, które pamiętam tak wyraźnie, że aż boli. I dziwnym trafem, każda z nich wiąże się z nim. Wciąż słyszę jak mówi:
no jak to? ja o tobie nigdy nie zapominam i nigdy nie zapomnę...przecież wiesz'
I ciekawe gdzie teraz jesteś?Bo ja też dużo obiecałam, wiem. Powiedziałam, że będę cały czas, choćby nie wiem co, choćby i wyjechał na drugi koniec świata, choćby miał kogoś. I chyba w tym układzie to ja jestem tym, który dotrzymuje słowa.
Może ja po prostu za dużo chcę od życia. Wiem, że limit szczęśliwych momentów wyczerpałam już w zeszłym roku. Tylko niech spełni się to moje jedno, jedyne marzenie. Wtedy wszystko inne może się walić, mogę całe lato spędzić chociażby niańcząc dziecko. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak rozdarta,jak jestem teraz. Ale cóż, zaczyna się prawdziwe życie, nie? Pełne trudnych wyborów, bez złudzeń i marzeń. Poza tym, nie wiem nawet jak i kiedy to się stało, ale mamy kwiecień. I znowu historia zatoczyła krąg, a ja nie zrobiłam ani jednego kroku naprzód. Wręcz przeciwnie, zjebałam tyle spraw, że straciłam przyjaciółkę. Ale z drugiej strony znowu zaczynam odzyskiwać jego. Nie wierzę w przeznaczenie ani nic z tych rzeczy. Tylko jak inaczej mogę sobie to wszystko wytłumaczyć? Może pewnego dnia będę mogła powiedzieć mu 'widzisz, jestem przy tobie, zawsze byłam' i wtedy on zamiast odpowiedzi... Źle mieć w życiu ludzi, którzy nie pozwalają zrobić kroku naprzód. Ale chyba nie mieć ich w ogóle jest jeszcze gorzej. Mimo wszystko.
Gorzka kawa, truskawki i od miesiąca Mick, którego w dalszym ciągu w pełni nie odkryłam, a z którym spędzam każdą chwilę na jego youtube. British accent to najpiękniejsza rzecz na świecie.
'Podobno wszystko będzie dobrze, ale jeszcze nie dziś' ;)