wtorek, 16 listopada 2010

V jak Vendetta

Do filmu 'V jak Vendetta' podeszłam bardzo sceptycznie. Nigdy nie przepadałam za filmami z bohaterami w maskach, za bardzo kojarzą mi się z tandetnymi superbohaterami. Natomiast jeśli chodzi o ten film, okazał się dla mnie perełką wśród sobie podobnych. Dlaczego? Otóż okazuje się, że za maską nie kryje się postać, lecz idea, główny wątek tej ekranizacji komiksu z lat 80.
Na początku wszystko wydaje się klarowne: akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości (rok 2020), w totalitarnej Anglii. Godziny policyjne, ekrany i głośniki rozstawione na słupach wyludnionych ulic nasuwają widzowi skojarzenie z orwellowskim '1984'. Evey Hammond, grana przez Natalie Portman zostaje przyłapana przez Wskazywaczy, gdy przemyka się po zmroku uliczkami Londynu. Z opresji ratuje ją mężczyzna w czarnej pelerynie z twarzą ukrytą pod maską Guy'a Fawkesa (znakomita rola Hugo Weavinga!). Przedstawia się jej jako V, głos zastraszanego ludu. Od tego momentu Evey zostaje częścią planu żądnego zemsty mężczyzny.
Niesamowicie ciekawym zjawiskiem jest fakt, że nic w tym filmie nie jest czarne, ani białe. O żadnym bohaterze nie można powiedzieć, że jest 'dobry' lub 'zły' (tutaj wyjątek stanowi tylko dyktator Sutler).
Widzem targają sprzeczne emocje co do postaci V. Z jednej strony chce on dokończyć dzieło Fawkesa, obalić totalitarne rządy Sutlera i obudzić w obywatelach chęć walczenia o swoje, z drugiej jednak powili odkrywamy, że pod tą ideą kryją się również osobiste pobudki bohatera. W ostatecznym rozrachunku nie da się jednak nie polubić zamaskowanego mściciela: jest on uosobieniem obywatelskiej powinności do bronienia swojej wolności.
Postać Evey Hammond (Natalie Portman) zdecydowanie trudniej postawić po którejś stronie barykady. Co chwilę zmienia ona swój stosunek do działalności V, na przemian chce stać się częścią całego przedsięwzięcia, aby chwilę później szczerze potępiać tą ideę. Z drugiej strony trudno się dziwić, gdy V nieustannie wystawia wierność dziewczyny na próbę, udając chociażby, że zostaje pojmana przez milicję i zamknięta w zimnej celi, pozbawiona człowieczeństwa i torturowana.
Warto zwrócić tu uwagę na scenę, w której golą głowę Evey. Byłam pod niesamowitym wrażeniem, że Portman zgodziła się ją zagrać i jeszcze większy szacunek do reżysera, ponieważ jakby na to nie spojrzeć sceny tej nie mogli kręcić kilkakrotnie.
Przy temacie niesamowitych scen, muszę wspomnieć o ujęciu,w którym V przewraca tysiące kostek domina ułożonych w jego symbol i absolutnym numerze jeden podczas finału filmu, gdy obywatele przebrani w płaszcze i maski Fawkesa wychodzą na ulice. Ten moment zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Naprawdę trzeba koniecznie zobaczyć tą scenę, kiedy w końcu do głosu dochodzą mieszkańcy Londynu, gdy wyglądają jakby płynęli jego ulicami, gdy zbierają się na odwagę i wychodzą naprzeciw milicjantom stojącym po drugiej stronie barykady.
Zakończenie, pomimo, że V zrealizował plan i dokończył dzieło, które przed 5 stuleciami zaczął Fawkes, nie jest happy endem. A dlaczego, to już proponuję obejrzeć film.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz