I tak, na Eminemie skończyła się moja przygoda z raperami. Słucham wielu artystów, tworzących poprzez szeroko rozumiany rock, indie i od czasu do czasu jakiś ambitniejszy pop z elementami electro. Generalnie jestem otwarta na wiele gatunków, ale jednak mam swoje granice. Jednak nigdy nie sądziłam, że wrócę jeszcze do rapu. Aż do niedzieli, kiedy postanowiłam bliżej przyjrzeć się The Streets. Wystarczyło, że raz przesłuchałam 'Blinded by the lights' i kompletnie zatraciłam się w twórczości Mike'a Skinnera.
Jestem absolutnie zakochana w jego brytyjskim akcencie i choćby ze względu na to mogłabym słuchać jego kawałków godzinami. Jednak nie chodzi tylko o to. Jego utwory są proste, to prawda, ale równocześnie jest w tej prostocie coś takiego prawdziwego. Teksty Mike'a są bardzo uniwersalne, rapuje o życiu, o tym, co spotyka każdego z nas: problemy w sferze związków, nieuchronne przemijanie, utrata ważnych osób, ale nie zapominając o radosnej stronie życia. Na dodatek jego spojrzenie ma w sobie coś takiego... Nie wiem, po prostu mam wrażenie, że takie spojrzenie mają ludzie starzy, z bagażem doświadczeń.
Powoli, piosenka po piosence przedzieram się przez jego dyskografię, zachwycając się trafnością jego tekstów, dobrymi brzmieniami i oczywiście, jego akcentem. Nie wiem jak to możliwe, ale w jego ustach nawet słowo 'fucking' brzmi jak poezja.
Plus kawałki Mike'a, które mnie powaliły:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz